Kaukaz Południowy dzień 1-2 Azerbejdżan - Baku


Zacznę troszkę przewrotnie. Jest końcówka sierpnia 2010 roku i dwa tygodnie do naszego ślubu. W planach podróż poślubna w Bieszczady. Siedzę w pracy i nagle telefon od Oli. Znajome jadą na Kaukaz Południowy zabieramy się z nimi? Jestem raczej z tych osób co lubią mieć wszystko zaplanowane lecz tym razem decyzja została podjęta momentalnie. Cel naszej podróży ukrywaliśmy przed najbliższymi możliwie długo jak się dało, a nieliczni wtajemniczeni reagowali albo wielkim wow albo stukali się w głowę i mówili: "Gruzja - przecież tam wojna", "Azerbejdżan - tam jest dziko i niebezpiecznie, możecie przecież spędzić cudowny czas w Hiszpanii czy Włoszech". Na szczęście rodzina, nie wiem czy pod wpływem emocji związanych ze ślubem czy uznając ten wyjazd za naszą młodzieńczą fanaberię, przyjęła ten nasz wyjazd ze zrozumieniem godnym szacunku. Dodajmy, że sami nie byliśmy pewni tego co zastaniemy na miejscu, a co za tym idzie w naszych głowach również kotłowały się różne myśli. Na szczęście zwyciężyła ciekawość świata.

Baku nocą
Plan wyjazdu był prosty. Podróżujemy we czwórkę (my plus dwie koleżanki). Mamy bilet lotniczy do Baku i bilet powrotny z Erewania. Zwiedzamy w kolejności: Azerbejdżan, Gruzję i Armenię przemieszczając się między tymi krajami nocnymi pociągami. Ze względu na ograniczenia czasowo-urlopowe na każde państwo przeznaczamy tylko 3 dni plus jeden dodatkowy jeszcze na Gruzję, aby odwiedzić Batumi nad Morzem Czarnym, wliczając w to dojazdowe. Wszystko pozostałe tzn. hotele, transport itp załatwiamy na miejscu już po przylocie. Takie rozwiązanie dawało nam pełną swobodę ale jednocześnie ciągnęło za sobą pewne komplikacje, o których na pewno napiszę w dalszej części relacji z tej wyprawy.

Dzień 1-2 Baku

Po całym dniu lotów i godzin spędzonych na lotniskach, najpierw na Okęciu, a potem w Rydze wreszcie lądujemy w stolicy Azerbejdżanu. Jest już grubo po północy, a my przerażająco głodni i zmęczeni. Jeszcze tylko obowiązkowe wypełnienie formularza wizowego, wyłożenie 50 euro na wizę, "pamiątkowe zdjęcie" zrobione przez pogranicznika i możemy ruszać na poszukiwanie noclegu. Tylko jak to zrobić skoro znajdujemy się kilkanaście kilometrów od centrum miasta kompletnie nam obcego, żadne z nas nie zna języka rosyjskiego, nie mamy miejscowej waluty, a lotniskowy kantor dawno zamknięty? Jest i na to rada, owszem to zawsze kosztuje, ale zazwyczaj się sprawdza w takich krajach gdzie wszystko jest tylko kwestią dogadania - skorzystaj z taxi. Nie mając innego wyjścia, po krótkim targowaniu, załadowaliśmy nasze plecaki do mercedesa i ruszyliśmy w stronę, jak to twierdził taksówkarz, super hotelu. Mimo, że później próbował od nas wyciągnąć jeszcze dodatkowo "10 dolarów, albo chociaż 7" to trzeba mu przyznać, że miejsce do którego nas zawiózł było ok - oczywiście jak na standardy lokalne. Tu muszę wtrącić małą dygresję a temat hoteli w Baku. Należy pamiętać, że turystyka w Azerbejdżanie praktycznie nie istnieje, a w stolicy załatwia się głównie petrol-interesy, co za tym idzie baza hotelowa jest dostosowana głównie do bogatych Rosjan (hoteli 5-gwiazdkowych za minimum 100 dolarów za noc nie brakuje), natomiast hostele i tanie hotele to rzadkość, a ich standard zazwyczaj jest niski, zresztą i te nie są wcale takie tanie. Nasz miał tylko jedną, za to bardzo wielką zaletę. Już bliżej zabytkowej części miasta nie dało się mieszkać, a poza tym, no cóż... łóżko w miarę wygodne było, prysznic z ciepłą wodą też (rozsypujący się ale był), a przede wszystkim było dość czysto. Tak czy inaczej dawno tak szybko nie zasnąłem jak tamtego dnia.

Baku
Poranek przywitał nas dobrą pogodą (zresztą towarzyszyła nam ona przez cały wyjazd) oraz wielkim głodem. Ruszyliśmy więc na poszukiwanie kantoru i jakiegoś sklepu spożywczego. Pierwsza dobra wiadomość: w centrum Baku miejsc gdzie można wymienić pieniądze nie brakuje, druga dobra wiadomość, a raczej zaskoczenie: ceny za jedzenie były zbliżone do tych w naszym kraju. Chyba nigdy wcześniej i jak dotąd później nie smakował mi aż tak bardzo jogurt i bułka popijane wodą mineralną. A propos jadąc do jakiegokolwiek kraju zawsze na początku jemy z Olą lokalne jogurty aby złapać miejscową florę bakteryjną. Póki co ta metoda się sprawdza i nie miałem nigdzie nieprzyjemności żołądkowych.

Baku - W poszukiwaniu kantoru.
Brzuch pełen więc ruszyliśmy na rekonesans i zwiedzanie. Początkowe wrażenia zdecydowanie na plus. 100 metrów do szerokiej promenady ciągnącej się przez większość miasta wzdłuż morza, 300 metrów do najstarszego zabytku Baku - Dziewiczej Baszty, rzut beretem do murów obronnych i innych cennych zabytków - krótko mówiąc lokalizacja hotelu pierwszorzędna. Każda chwila włóczenia się po mieście przynosiła nam nowe odkrycia i niespodzianki. Szczerze mówiąc nie tak sobie wyobrażałem przed wyjazdem to miasto. Spodziewaliśmy się biedy i wszechobecnych śladów sowieckiej okupacji połączone z elementami islamu, a otrzymaliśmy piękne i zadbane centrum z luksusowymi markami butików i sklepów jubilerskich oraz setkami mniejszych i większych fontann oraz parków, dobrze działającą Informację Turystyczną, piękną promenadę oraz budowane w zawrotnym tempie imponujące hotele z najbardziej rozpoznawalnym Flame Towers na czele. Ogólną sielankę momentami zakłócał jedynie smród ropy zawiewany od strony Morza Kaspijskiego. Oczywiście trzeba sobie tu zdawać sprawę, że poza ścisłym centrum panuje dość duża bieda i znajdziemy rozlatujące się blokowiska jak w każdym innym mieście, na którym swoje ręce położył komunizm. Zresztą społeczeństwo azerskie jest dość mocno rozwarstwione majątkowo co widać chociażby po samochodach poruszających się głównymi arteriami Baku. Obok luksusowych marek, których w mieście jeździ na prawdę dużo przemyka jeszcze większa liczba rozklekotanych Ład pamiętających czasy ZSRR. Tak czy inaczej na Starym Mieście i w samym centrum biedy nie widać, tak samo jak nie widać że to państwo w gruncie rzeczy islamskie. Wieczorami jest tu gwarnie i imprezowo. Bawią się zarówno kobiety jak i mężczyźni.

Co zwiedzić w Baku? Oto nasza subiektywna lista z cyklu MUST SEE zawierająca krótki opis miejsca i informacje praktyczne.

1) Dziewicza Baszta

Baku - Baszta Dziewicza
To absolutny numer jeden do zobaczenia w stolicy Azerbejdżanu i jego symbol. Z góry wieży, na którą wspinamy się po krętych schodach rozciąga się wspaniała panorama na całe miasto i dalszą okolicę. Jest to najstarszy zachowany zabytek w Baku pochodzący z XII wieku. Do dziś nie jest jasne po co Basztę postawiono, chociaż najbardziej wiarygodne wytłumaczenie to rola obronna. Później służyła ona również za latarnię morską, aż ostatecznie przekształconą ją w muzeum. Od 2000 roku Baszta Dziewicza jest wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

2) Mury obronne

Baku - Mury obronne z XIII w.
Mury obronne w Baku są naprawdę imponujące i zachowały się w całkiem dobrym stanie wraz z bramami i basztami. Po części z nich można spacerować podziwiając zakamarki miasta. Pochodzą one z XIII wieku. Na szczególną uwagę zasługuje imponująca główna brama "Gosza Gała". To nią w dawnych czasach do miasta dostawały się karawany kupców wiozących wszelkiej maści towary na handel.

3) Stare Miasto i Pałac Szirwanszachów

Baku - Pałac Szirwanszachów
Baku - Zabytkowe Stare Miasto
Na Starym Mieście (wpisane na listę UNESCO wraz z Basztą Dziewiczą i Pałacem) nie brakuje efektownych, a przy tym zachowanych w zaskakująco dobrym stanie budynków pomiędzy którymi wiodą wąskie zacienione uliczki. Znajdziemy tu zarówno wiekowe łaźnie, jak i masę urokliwych sklepów i sklepików, w których można kupić chociażby dywan czy sziszę. Płac Szirwanszachów  mnie zaimponował głównie wejściowym, pięknie zdobionym portalem. W środku znajduje się muzeum które można zwiedzić za równowartość 8 złotych.

4) Fontanny, fontanny i jeszcze raz fontanny

Fontanny w Baku
Tych w mieście jest dziesiątki jak nie setki. Jedne bardziej imponujące, wręcz mieniące się złotem, a inne skromne jakby z zeszłej epoki. Jedne grają i robią pokazy inne tylko świecą w różnych kolorach. Warto ruszyć na ich poszukiwanie i dzięki temu poznawać miasto.

Na koniec intensywnego dnia dostaliśmy propozycję od kumpla właściciela hotelu, że za opłatą może nas zawieźć następnego dnia do Gobustanu na zwiedzanie wulkanów błotnych. Lepiej nie mogliśmy trafić. Chłopak znał angielski, cena była akceptowalna, a nam odszedł problem szukania transportu, więc od razu przystaliśmy na jego propozycję. Ale o wyprawie na pustynię już w następnym poście.



Komentarze